Od tygodnia żyjemy w zupełnie nowej rzeczywistości. Z dnia na dzień zmieniliśmy swoją codzienność i zatrzymaliśmy się w naszych domach na pytaniu: o co tu chodzi? Z niepokojem śledzimy doniesienia medialne i próbujemy odnaleźć sens w postępujących lawinowo wydarzeniach. Pojawił się strach: o nasze życie, o los naszych rodzin.
Jedną z moich ulubionych złotych myśli, które towarzyszą mi w życiu jest ta: “Nie ma przypadków. Są znaki.” Zawsze próbuję odczytać w swoim życiu to, co pisze mi Bóg między wierszami. W tej historii zastanawiam się głęboko, kto tu pisze: Bóg czy Szatan. Nie mam wątpliwości, że interpretacja zarazy koronawirusa w stylu: kara boża nie ma nic wspólnego z prawdą. Jednak zamiana słowa “boża” na “szatańska” wnosi już w to, co przeżywamy zupełnie inny sens.
Życie nauczyło mnie pokory wobec grzechu. Wiem, że osłabia nasze siły w kontakcie z rzeczywistością, dlatego rozeznanie go i pozbycie się tego, co sieje destrukcję w naszych sercach jest tak ważne dla zachowania harmonii w życiu duchowym. Nietrudno zauważyć, że Europa pogrąża się w świecie konsumpcji, pozbawionym duchowości od wielu lat. Proces zdemoralizowania narasta wraz z postmodernistycznym nihilizmem w kulturze i sztuce. Im brzydziej, bardziej ekstrawagancko i wyzywająco, tym “ładniej”. Media rządzą światem. Wizerunek stał się bożkiem VIPów. A licho nie śpi. Osłabiliśmy nasze siły duchowe, jako ludzkość, pozwalając Szatanowi opanować strategiczne cele: kulturę, sztukę, duchowość, no i oczywiście politykę.
Jeśli próbuje się nam wmówić teraz, że koronawirusa przyniosły nietoperze, to chyba tylko dlatego, że autor tej nowej broni biologicznej nie ma na tyle wyobraźni, aby wymyślić strawniejszą bajeczkę. Nie wydaje mi się również, jakoby wirus mógł wymknąć się komuś spod kontroli z laboratorium, na skutek nieodpowiedzialnych działań jakiegoś naukowca na usługach zleceniodawcy. To, w czym z dnia na dzień uczestniczymy jest wynikiem zaplanowanej, cynicznej wojny biologicznej. Tym bardziej groźnej, że nie wiadomo jasno, przez kogo wypowiedzianej. Komu? Tym, którzy najbardziej cierpią, to jasne. Autorem jednak tej historii jest zapewne ten, kto najwięcej zyska na naszych stratach.
Co mają robić matki w tych czasach zarazy… Każdy dzień jest przygodą. Dzieci łatwo akceptują zmieniające się wokół nich warunki, jeśli mama pokaże im w nich dobro. Chrystus, umierając na Krzyżu cierpiał tak samo, jak wielu Włochów, którzy kończą teraz życie, dusząc się w poczekalniach przepełnionych szpitali. Umarł, ale Jego cierpienie przyniosło ludzkości Nadzieję na sens ich życia, które nie skończy się po śmierci.
Mnie koronawirus nie straszny. Ze spokojem i pokorą przyjmuję wyroki losu każdego dnia, wiedząc, że nasze życie i tak jest jedną chwilką, bańką mydlaną w przestrzeni kosmicznej. Śmierć nie jest końcem życia. Rozmawiajmy o tym z dziećmi, bo nie wiadomo, ile czasu nam jeszcze jest dane na tej planecie. Wykorzystajmy ten czas do nawrócenia. Rozeznawajmy nasze grzechy i nawracajmy się na drogę do Zbawienia. Wczoraj moja młodsza córka powiedziała, że chciałaby być już w Niebie, bo “bardzo pragnie poznać swoją pra pra pra pra prababcię, która na pewno miała sto sukienek”. Słucham jej ze spokojem i zastanawiam się, jak tam będzie. Przyszedł do nas czas pogłębionej refleksji duchowej i niech zasadzka szatana obróci się w dobry czas dla ludzkości, nawet, jeśli ma to kosztować – życie. Bądźmy gotowi.
Górki Małe, 22.03.2020